Strach w naszym życiu. Moment ten wydaje się adekwatny, by poruszyć ten temat – niniejszy tekst powstaje 30 marca 2022 roku. Napiszę o strachach małych i dużych, znaczących i niby nieistotnych, choć takich, które trzymamy z tyłu głowy i wracamy do nich myślami. O radzeniu sobie z trudnymi sytuacjami, ich konsekwencjami, ale także wpływie, jaki na nas wywierają. Myśli, którymi się podzielę bardzo możliwe, że nie trafią do wszystkich, ale to dobrze. Bo podzielę się tym, co jest dla mnie autentyczne i wynika ze sposobu, w jaki ja funkcjonuję. Mam nadzieję, że niniejszy tekst pomoże niektórym oswoić strach bo zaprzyjaźnienie się z nim to mogłoby być zbyt duże oczekiwanie. Artykuł, jak to mam w zwyczaju, piszę z perspektywy przedsiębiorcy, menedżera, osoby z branży marketingu, ale też i – zaskoczenie – człowieka – stąd pojawią się różne nawiązania do poszczególnych aspektów mojego, naszego życia. Zaczynajmy.

Zastrzeżenie – tekst tworzę z perspektywy obywatela Polski, kraju, w którym żyje się dobrze. Nawet nie pokuszę się pisać o lęku, jaki przeżywają nasi sąsiedzi z Ukrainy – strachu o ich rodziny, o ich życie, o teraźniejszość i przyszłość. Pisanie o tym przez człowieka, który nie doświadczył wojny wydawałoby mi się niepoważne, stąd nie podejmę próby zagłębiania się się w umysły osób, które spotkały tragiczne przeżycia. Nie wiedziałbym, o czym piszę, a tego nie lubię.

Zacznijmy od tego, po co lęk jest nam potrzebny. Biologicznie pozwalał zarówno nam, jak i naszym przodkom, przetrwać i unikać sytuacji niebezpiecznych. Gdybyśmy w przeszłości ryzykowali za bardzo próbując grać w „łapki” z niedźwiedziem zamiast przed nim uciekać, prawdopodobnie pewna gałąź drzewa genealogicznego zostałaby przedwcześnie złamana.

Jednakże jako ludzkość rozwijamy się i w sytuacji pokoju w danym kraju nie grozi nam aż tak wiele. A na niebezpieczeństwa związane z ryzykiem wojny mamy ograniczony, choć niezerowy wpływ. Za to przewlekły stres wpływa na nas, nasze umysły, satysfakcję z życia lub jej brak, motywację i poczucie sensu.

Co możemy zrobić w sytuacji, w której pojawia się – mały lub duży – strach? Jako ludzie radzimy sobie z tym na różne sposoby. Czasami chodzimy na siłownię lub uprawiamy inną aktywność fizyczną, by się odstresować. Zajęty wysiłkiem umysł nie może się w tym samym czasie martwić. 

Inni z nas stają się prepersami, starając się przygotować na trudne sytuacje, czyli zdobyć poczucie kontroli nad tym, jak zareagują, gdy spotka ich coś złego. Samo poczucie, że zrobiłem to, co mogłem, by w razie zagrożenia zwiększyć swoje szanse przeżycia w dobrym zdrowiu potrafi dać ulgę.

Są i tacy, który angażują się w pomoc tym, którzy tej pomocy potrzebują. Skoro już dzieją się na świecie złe rzeczy, to możemy być ludźmi, którzy dają innym wytchnienie i szansę na normalne życie. Bo po prostu warto być w życiu przyzwoitym, a dobro wraca. Może nie od razu i nie tak, jakbyśmy sobie tego życzyli, ale im więcej z nas jest przyzwoitymi ludźmi, tym większą mamy szansę na takich ludzi natrafić.

Medytacja, mindfullness, relaksacja i obecność. Tak zwany detoks informacyjny i odcięcie się od zewnętrznych stymulatorów, pozostanie tu i teraz ze swoimi myślami, potrafi dać nam ulgę, odpoczynek od nadmiaru bodźców, zarówno negatywnych, ale też i pozytywnych. Tak zwane zebranie myśli, spacer z psem, posiedzenie w bezruchu i posłuchanie lekkiej muzyki. Co to wszystko nam daje? 

Po pierwsze, pomaga zdystansować się chwilowo od tego, co się dzieje na zewnątrz. Docenić nasze życie, nasze otoczenie, poczuć wdzięczność za to, co mamy, za ludzi dookoła nas. Po drugie, obecność tu i teraz umożliwia nam dostrzeżenie, że nasze myśli nie są nami. Że myśli są ulotne. Dziś są takie, jutro mogą być inne. Na myśli mamy wpływ, a one kształtują nasze życie. Z drugiej zaś strony interpretacja naszego życia wpływa na nasze myśli.

Dla jeszcze innych strach stanowi impuls do działania i zmian. Bo skoro nie teraz, to kiedy. Zmiany, do których się mobilizujemy, są różne. Jedni wracają do swojej ojczyzny, by za nią walczyć. Inni szukają innego miejsca do życia, zabierają się za swój rozwój i edukację lub dokonują swoich małych, wewnętrznych rewolucji. 

Kiedy myślę o strachu, przypominam sobie, że można być przestraszonym sytuacją na świecie, wojną i być niepewnym jutra, zastanawiać się, co to będzie w przyszłości. Ale przecież wcale nie jest wykluczone, że nie zginiemy wskutek choroby, przestępstwa lub wypadku samochodowego. I po co był nam ten lęk?

Jedne osoby ta myśl przygnębia, ale mnie uwalnia. Za niemal każdym razem, gdy włącza się niepewność, przypominam sobie powyższe stwierdzenie. Czy strach ma sens? Czy to, że się boję, czemuś służy? Czy daje mi więcej sił? Najprawdopodobniej nie.

Co wtedy robić? Zamiast rozganiać, pocieszać się i próbować zaatakować lęk z poziomu rozsądku, najlepsze może być zaakceptowanie tego strachu. Zaakceptowanie, że możesz się tak właśnie czuć. Niezależnie, czy chodzi o wielką emocję wynikającej z sytuacji geopolitycznej, czy małego stresiku, bo nie wiesz, jak ludzie zareagują na Twój pierwszy newsletter lub webinar.

Walcząc z niechcianą emocją umacniasz ją. Mówiąc sobie, to nic wielkiego, nie przejmuj się, to przecież drobiazg, robisz z igły widły itd., nie przestaniesz myśleć o tym, co spowodowało u Ciebie nieprzyjemne uczucie. Ale akceptując je, dając sobie wyrozumiałość, osłabiasz moc tej emocji. „Nie lękajcie się” – usłyszenie tego nie spowoduje myśli „a, skoro tak, to przestanę, dzięki za radę”. 

My, menedżerowie, przedsiębiorcy, specjaliści (w tym do spraw marketingu), trudnych sytuacji spotkaliśmy w życiu wiele. Na im więcej natrafiamy, tym bardziej rozwijamy w sobie jeden z dwóch paradygmatów – albo „skoro tyle przeszedłem, to takie rzeczy już nie są mi straszne”. Albo „to uczucie tak boli, że go nie chcę” i się dystansujemy. 

Ale im więcej zbierzesz doświadczeń, w których sobie poradziłeś, los był przeciwny, ale Ty dałeś radę, tym bardziej rośnie Twoje poczucie własnej skuteczności. A im jest ono większe, tym bardziej jesteś odporny na kolejne sytuacje. W którymś momencie stresory powszednieją. Nie są Ci straszne, bo już dane Ci było przeżyć niejedno.

Na początku pandemii zadzwoniłem do kilkudziesięciu przedsiębiorców. Pytałem o sytuacje w ich firmach, jak radzą sobie i jak zapatrują się na przyszłość. Ci, którzy przeżyli już kilka rynkowych kryzysów, wierzyli, że przetrwają. Przeciwności losu wytworzyły w nich niezwykłą siłę. O tym, jak z wykorzystaniem marketingu radzić sobie w sytuacjach kryzysowych napisaliśmy razem z zespołem dwa lata temu ebooka pt. Biznes w kryzysie.

Usłyszałem kiedyś wspaniałe zdanie, które kilka lat temu bardzo zapadło mi w pamięć. Jeśli napiszesz książkę o swoim życiu, to właśnie momenty zwątpienia, przeciwności losu, trudności dookoła Ciebie, będą tymi najciekawszymi rozdziałami. Tam, gdzie wszystko się kręci, jest sielanka, spokojnie, same wzrosty, wszystko idzie po Twojej myśli, to będą najnudniejsze części Twojej opowieści. One też są potrzebne i może to prawda, że z biegiem czasu w życiu spada ambicja, a rośnie zapotrzebowanie na święty spokój… Ale czym byłoby nasze życie bez emocji, zarówno pozytywnych, jak i negatywnych.

Kiedyś podczas wykładu Ajahna Brahma, brytyjskiego fizyka, który postanowił zostać mnichem buddyjskim, usłyszałem mniej więcej taką opowieść. Pewnego razu żył władca otaczający się doradcami zbyt przestraszonymi, by bezpośrednio mówić mu, jak powinien według nich kierować państwem. Król w czasie dobrobytu balował, wyprawiał kosztowne przyjęcia, nie myślał o przyszłości zarządzanego regionu. Gdy jednak nastawał kryzys i trudniejsze czasy, sytuacje te przerażały go i przygnębiały. Tracił nadzieję i widział świat w ciemnych barwach. Jego doradcy ofiarowali mu pierścień z wygrawerowanym napisem „to również przeminie”. Gdy zatem władca patrzył na niego w czasie dobrobytu, pamiętał o jego przemijalności i zaczynał się przygotowywać na to, że dobre chwile nie będą trwać wiecznie. Gdy jednak w kraju zaczynało się robić źle, grawerunek przypominał mu, że to również przeminie i nastanie dobra pogoda, co napełniało jego serce nadzieją. I dawało siłę do podejmowania decyzji sprzyjających poprawie sytuacji w kraju.

To opowieść, która nadal, gdy ją piszę, wywołuje we mnie głębokie emocje i lubię ją sobie przypominać. Pamiętam wtedy (choć czasami zapominam), by cieszyć się tym co jest, chwilą obecną, pracować na wymarzoną przyszłość, a jednocześnie mieć świadomość, że nie wszystko ode mnie zależy. I akceptować ten stan rzeczy i mieć poczucie, że dałem z siebie wszystko.

Oj, czuję, że weszliśmy bardzo głęboko. A ten artykuł nie miał być tylko o dużych strachach, ale też o tych mniejszych, a nawet malutkich. Nawet takich, z których nie zdajemy sobie sprawy, a które odgrywają istotną rolę w naszym życiu.

Weźmy na przykład prowadzenie webinarów, spotkań i organizację konferencji lub dzielenie się swoimi spostrzeżeniami w mediach społecznościowych w celach marketingu. Jak często spotykam się z tym, że właściciele firm „nie mają czasu” poprowadzić live’a, na którego zaprosimy większą liczbę potencjalnych klientów. Mają jednak czas, by prowadzić kilkanaście spotkań tygodniowo – lub więcej. W wielu przypadkach ten stan rzeczy będzie wynikał ze strachu przed nieznanym, przyzwyczajenia i nawyków i tzw. braku czasu na “załadowanie taczki”.

Ale wystarczy raz tę taczkę załadować. I okazuje się nie taka ciężka, jak myśleliśmy. Gdy otaczają nas ludzie, którzy jeszcze pomogą nam tę taczkę zapełnić, przemieścić, rozładować, to dostrzegamy przyjemność w postaci rezultatu – coraz większej górki piasku. Potem, gdy to, co robisz, daje Ci rezultaty, gdy doświadczasz sensowności starań Twoich (lub Twojego zespołu), chcesz robić tego więcej. Właśnie dlatego uwielbiam marketing. Jest on uzależniający. Niby wiesz, że dysponujesz pełną wiedzą wystarczającą do przeprowadzenia skutecznej kampanii. Mimo tego każdy projekt jest inny i nie jesteś pewien, jak zareagują Twoi potencjalni klienci.

Nieraz będzie tak, że jedna rzecz nie zadziałała. Robisz ją trochę inaczej i znowu nie zadziałała. Jeszcze inaczej podchodzisz do sprawy, aż w końcu Twoje wysiłki są wynagrodzone. Wtedy to poczucie sukcesu poprzedzonego dużym trudem smakuje jeszcze lepiej.

I tu docieramy do zmiany emocji strachu na uczucie entuzjazmu, podniecenia i ekscytacji. Bo gdy robisz to, czego się boisz, ale co jest słuszne i po coś, przełamujesz swoje bariery. Może niektórzy kołczowie nazwali by to poszerzaniem swojej strefy mocy. Nie chodzi o ryzykowanie bez sensu – tylko dla adrenaliny (może w życiu prywatnym tak, ale w biznesie nie). Myślę o oswajaniu się ze strachem poprzez doświadczanie i taką wewnętrzną ciekawość, „a co się stanie, gdy”, „a jak szybko uda mi się to osiągnąć”, „a jak dużo klientów da się pozyskać w ciągu kolejnego kwartału”. 

Jacek Walkiewicz powiedział kiedyś, że strach puka do drzwi, otwierasz mu, a tam okazuje się, że nic nie ma. Dopiero konfrontując się z nim okazuje się nieraz, że to, czego się obawiałeś, jest przyjemniejsze niż się spodziewałeś, a miejsce obawy zajmuje dreszczyk emocji i ekscytacja. Bo odważnym nie jest ten, kto nie czuje strachu, lecz kto robi to, co zdecydował pomimo tego lęku.

Wiele lat temu, pewnie kilkanaście, rozmawiałem z mentorem, który swoją drogą jest naszym Klientem, o organizowanym wyjeździe dla przedsiębiorców na kilka dni do Wielkiej Brytanii w celu poznania innych właścicieli biznesów i wymiany kontaktów. Prowadziłem wtedy jednoosobową firmę i nie posługiwałem się sprawnie językiem angielskim. Jednakże moja mama zawsze zachęcała mnie to podejmowania wyzwań i zbierania doświadczeń. Mentorowi powiedziałem, że zastanawiam się, czy jechać, bo nie mam praktyki w użyciu języka i wstydziłbym się jakości prowadzonej rozmowy. Zadał mi jedno pytanie, które towarzyszyło mi przez kolejne lata i pomogło podjąć wiele trudnych decyzji. Brzmiało ono: „Michał, a jak bardzo musiałbyś się wstydzić, by odnieść sukces?”.

I znowu wejdę na trudniejsze tematy, by nie było tak łatwo, wzniośle i motywacyjnie. Poruszę trzy kwestie, dwie związane z okresem II Wojny Światowej i jedną na temat czasów obecnych.

Władysław Tatarkiewicz w książce filozoficznej O szczęściu pisał, że znaczna jej część powstała właśnie w okresie wojennym. Jego źródła zostały zniszczone wskutek zrujnowania domu autora, a jedyny egzemplarz książki SS-man zabrał mu i wyrzucił do rynsztoku. Dzięki temu, że historyk zaryzykował i podniósł swoje dzieło, możemy dzisiaj zapoznać się z najlepszym opracowaniem filozoficznym tematyki szczęścia. Może wydawać się dziwne to, że znaczna część tej książki powstała właśnie w okresie krwawej wojny. Lecz ludzie doceniają szczęście, gdy go najbardziej brakuje. Obecna sytuacja w Ukrainie zapewne przyczyni się przemyśleniu wartości życiowych wielu osób na całym świecie i wpłynie na wiele podjętych decyzji.

Viktor Frankl został za czasów II Wojny Światowej zesłany do obozu zagłady i jako jeden z nielicznych przeżył ten tragiczny czas, a swoimi wspomnieniami podzielił się w książce Człowiek w poszukiwaniu sensu. Stwierdził, że najczęściej umierali ci więźniowie, którzy stracili nadzieję i sens życia, przestawali myśleć o tym, po co mają przetrwać. Zauważył też, że w momencie, gdy Ojciec Maksymilian Kolbe oddał swoje życie za drugiego człowieka, morale wśród osadzonych uległo zmianie. Nagle odkryli oni, że w tak trudnych, przykrych czasach i w beznadziejnej sytuacji nadal mieli wybór. Kolbe sam zdecydował się na śmierć. Ten wybór zwrócił części z nich poczucie kontroli nad własnym życiem, której tak bardzo im brakowało. A jakie było pytanie, jakie Viktor Frankl po wojnie zadawał swoim pacjentom? (Skoro jest tak źle, jak mówisz, to) “dlaczego się po prostu nie zabijesz?”. Odpowiedź na to pytanie często identyfikowała sens życia jego pacjentów i wskazywała, po co jesteśmy na tym świecie.

I ostatnie nawiązanie, które pojawiło się u mnie w głowie słuchając dyskusji z dr. Jackiem Bartosiakiem, postaci medialnej związanej z obszarem geopolityki. Jedni lubią go słuchać, inni nie, ale można się z nim zgodzić, gdy mówi, że czekają nas dynamiczne, niepewne czasy – Ukraina, Rosja, NATO, Pacyfik, Chiny. Dużo się dzieje. I tak wygląda nowa normalność. Albo ją zaakceptujemy, że będzie inna od świata, jaki znamy i będziemy gotowi na niespodziewane. Albo będziemy ciągle się tym stresować, zastanawiać, czuć niepewnie. Gdy zaakceptujemy, że świat się zmienia, na co nie mamy wpływu, przekierujemy swoją uwagę z pytań typu „dlaczego tak się dzieje, jak to w ogóle może być w XXI w.”, na pytania w rodzaju „dzieje się, i co dalej? i co zrobię z resztą swojego życia?”, co pomoże odzyskać poczucie kontroli nad naszym tu i teraz.

O autorze

Michał Toczyski(http://www.scorise.com/) - Założyciel agencji marketingu internetowego Scorise, a obecnie prezes zarządu. Jest odpowiedzialny za zarządzanie jej rozwojem, jakością wypracowywanych rozwiązań i kontakt z kluczowymi Klientami agencji. W biznesie od 2008 roku, kiedy to uruchomił firmę w branży szkoleń biznesowych (Sukces PRO) współpracując z 55 trenerami z różnych obszarów. Na bazie doświadczenia zdobytego przy promocji licznych usług szkoleniowych w 2010 roku zaczął prowadzić agencję marketingową Platinum Group, która w 2012 roku uległa rebrandingowi na Scorise (czyli „wzrost wyników”). Z wykształcenia i zamiłowania ekonomista. Napisał ponad 450 artykułów na tematy związane z zarządzaniem marketingiem, przedsiębiorstwem, komunikacją. Perfekcjonista i pragmatyk wierzący, że w marketingu zarówno kreatywne, jak i sprawne i procesowe podejście pozwala tworzyć wyróżniające się rozwiązania przynoszące efekty biznesowe.

Pozostaw odpowiedź

required*